Klub Wysokogórski Bielsko Biała

Kroniki KW

2006

Slajdowisko   (16.03.2006)

Na przeglądzie filmów i sladów głowną tezą był SQUAMISH.
Jeżeli chodzi o definicję tego słowa, to wiemy że jest bardzo trudno, niemniej spróbujmy.
Squamish jest wodą
Squamish jest skałą
Squamish jest powietrzem
Squamish jest alpinizmem
Squamish jest wspinaczką
Squamish jest paralotniarstwem
Squamish jest spadachroniarstwem
Squamish jest Młodym Starym
Squamish jest Pięknym Romanem
Squamish jest wolnością
Squamish jest bycie z naturą
Squamish jest picia piwa w Bazylu
Squamish jest przebywanie z przyjaciółmi
Squamish jest śmiechem
Squamish jest imprezą w Poza Światem oraz dalej aż do rana
Squamish jest pakowanie w Pakerni, oraz w ścianie
Squamish jest fizolnią
Squamish jest śniegiem
Squamish jest skituringiem
Squamish jest skialpinizmem
Squamish jest po prostu wszystkim co znamy! A co do przeglądu to był po prostu SQUANISH.

 

SQUAMISH

Zimowy Obóz (25.02 – 12.03.2006)

Na tegorocznym obozie pojawiła się „największa liczba osób” w historii zimowych obozów. Zaszczycili nas swą obecnością między innymi: Fufek, Mały, Vice prezes, Sabastian, Piękny Roman, Pijak, Monika Z. oraz niezrzeszony Bartek. Pogoda w MOKU była w wyśmienita do uprawiania fizolni wysokogórskiej, jak i do upojnych zabaw wieczorno-nocnych z udziałem sławnego Ascety. Zabawy było co niemiara. Choć głownie inside. Outside, był przeznaczony tylko dla śniegu i lodowspianczy w Białej Wodzie.
W każdym razie padły tylko trzy drogi i jeden wariant.

W lodzie:

  1. No Name – (pierwszy łód w białej ) Bartek, Sebastian
  2. Adin uśmiech – Bartek, Sebastian, Monika
  3. Kaskady – Bartek, Piekny Roman, Pijak

W Mikstcie:

  1. Bielskie warianty ( na Buli pod Bandziochem, i jest to droga Bladym świtem IV (czerwony), ostatni wyciąg Globalnego ocieplenia V (niebieski), oraz ostatni wyciąg W samo południe IV+ (zielony)) – Bartek, Sebastian, Piękny Roman,

Dodatkowo padły niestety tylko dwie flaszki Runu i krzynka Żywca.

Grześ

Zawody karnawałowe na Pakerni (18.02.2006)

Co robić gdy zima się dłuży, a nikomu nic się nie chce … ? Należy zorganizować zawody boulderowe. Ok, lecz gdy naprawdę nikomu nic się nie chce, to najlepiej jak organizacją takich zawodów zajmie się ktoś inny lub wszyscy razem. Z taką ideą 18 lutego 2006 odbyły się boulderowe zawody karnawałowe na Pakernii.

Reguły zawodów:

  • formuła open,
  • startujesz, to musisz wymyślić swój boulder,
  • każdy startuje do wszystkich boulderów,
  • swój boulder wykonujesz na końcu.

Zasady punktacji:

  • wykonanie boulderu = 1pkt,
  • niewykonanie swojego boulderu = -3pkt.

Reguły finału:

  • sie zobaczy.

Wystartował więc tan kto wysilił się na ułozenie swojej przystawki, w sumie to chyba z 10 osób. Jak dobrze pamiętam, to chyba każdy coś zaliczył, w tym i swój boulderek. Nie było więc ujemnych wyników! Nie świadczy to aczkolwiek o mocy bielskiego wspinania. Finałowe boulderki wymyśliła Strzałka. Chwała jej za wielką fantazję : ) Finał jak przystało był trudny. Z czterech problemów tylko dwa dostąpiły szczytowania, a i to nie bez kłopocików. Wygrał jak łatwo się domyślić „najmłodszy” uczestnik zawodów.

Klasyfikacja:

  • I miejsce: Młody
  • II miejsce: Ziółek
  • III miejsce: Piter

Oczywiście jeszce nagroda Grand Prix! Tym razem Grand Prix przydzielam Lenonowi, który w ubraniu robotnika z PRL-u wyrobił jakieś 200% normy.
Dziękujemy wszystkim uczestnikom i gratulujemy zwycięzcy. Do zobaczenia na następnych zawodach

bm

Utok spadł (17.01.2006)

17 I zespół Marcin Szczotka (KW Bielsko Biała) i Paweł Zioło (TriPoint) miał okazję przekonać się, że wielkie sople też mogą latać. Po wejściu w stylu flash na sopel Utok na špicu hitparády (M7+?), czyli gdy jest praktycznie „po wszystkim” sopel nie zważając na moją obecność postanowił odpalić. W tym miejscu chciałbym podziękować producentowi rosyjskich śrub lodowych za to, że może kiepsko wchodzą, ale świetnie wypadają pod dużym obciążeniem.

Michał Król (Technika Górska) na wyjściu z okapu w lodową kurtynę (fot. Janusz Skraba).
W związku z tym zajściem informujemy wszystkich zainteresowanych kolejnymi powtórzeniami tej drogi, że teoretycznie (w chwili obecnej) nie ma możliwości jej ukończenia. Jednocześnie gratulujemy tym, co zdążyli.
Jeżeli jednak ktoś chciałby spróbować swoich sił w tej wersji bardzo proszę o ściągnięcie moich ekspresów, ponieważ musieliśmy niezwłocznie udać się do szpitala w Zakopanem.

PS.
Warunki były dobre, lód suchy, temperatura minusowa. W tym roku był tylko duży sopel, bez kurtyny. Pozdrawiamy, leśniczego Martina któremu Marcin zabrał widełki do pieczenia kiełbasy, w celu otwarcia mojego samochodu, po uprzednim zatrzaśnięciu kluczyków.

Paweł Zioło (TriPoint)

Dziabki poszły w ruch (13 – 15.01.2006)

W połowie stycznia 2006 r. w Słowackim Raju oraz w Dolinie Białej Wody odbyło się „koleżeńskie szkolenie we wspinaczce lodowej”, a zaczęło się to tak: O całkiem nieludzkiej porze, przed wschodem słońca wyjechaliśmy z Bielska, zostawiając matki, żony i kochanki w ciepłych łóżeczkach, aby chwilę po południu w zwartym i gotowym męskim gronie zameldować się pod pierwszym lodzikiem. Przerażające 6 (!) metrów litego zmrożonego lodospadu – to nasz pierwszy cel tego dnia (było jeszcze kolejne 8 metrów nieco później). Dla części z nas było to pierwsze spotkanie ze wspinaniem lodowym, co nietrudno było zauważyć po stylu, w jakim pokonywaliśmy pierwsze metry. Na kolejnym lodzie wcale nie było lepiej choć teorię „mlaśnięcia” wygłoszoną przez Prezesa wszyscy opanowali perfekcyjnie.

Wieczorem po odwiedzinach w sklepie spożywczym (??), wysłuchaliśmy wykładu teoretycznego który miał nas wzmocnić i zmotywować do dalszej walki. Dzień drugi to dalsze poszukiwania lodów, które niestety mimo całkiem sporych mrozów nie szczególnie dopisały. Tego dnia obyło się bez sensacji, poza niezłym żywcem Memka czyli Przemka Cholewy, wywołującym u niektórych uczucie „telegrafu” już na ziemi. No i oczywiście sprawa z koziołkiem – dla wtajemniczonych.

Trzeci dzień spędziliśmy w Białej Wodzie, gdzie każdy z nas, jako wytrawny i doświadczony wspinacz lodowy, poprowadził drogę od dołu, która, co należy podkreślić, miała długość dwucyfrową. Była też przystawka Memka do pięknego sopelka, jedna z ostatnich w jego historii, która to historia zakończyła się nie tak dawno temu w prawdziwie spektakularny sposób, o czym na pewno każdy już słyszał co nieco i o czym z pewnością będzie można poczytać na niniejszej stroni, ale na razie nie uprzedzajmy faktów.

Przez cały okres wyprawy można było obserwować niezliczone przystawki drytoolowe, które jednakże niestety w 90%, kończyły się po 2, 3 metrach. Na koniec trzeciego dnia wspinania zaliczyliśmy jeszcze małe co nieco na ząbek i ruszyliśmy w równie ekstremalną jak cały weekendzik podróż do domciu.

W tym miejscy należy podkreślić zaangażowanie w organizację i przeprowadzenie szkolenia Marcina Taśmy Tasiemskiego i Marcina Prezesa Szczotki, wielkie dzięki, niech Bóg wam to w kilometrach lodu wynagrodzi.

PS. Na koniec jeszcze jeden wyczyn – szczęśliwa podróż auteczkiem, przy temperaturze na zewnątrz (i wewnątrz 😉 -15, w którym jedynym ogrzewaniem było ciepło wydychane przez pasażerów. Zaprawdę, trzeba spróbować żeby docenić.

Kubek

2005

Sylwester na Pakerni, – czyli „Tekst napisany pod presją”(31.12.2005)

Przeżyłem już niejednego Sylwestra, wiele się nieraz działo. Zabawa do rana, „wczesne zgony”, tańce, fajerwerki, niezliczone gatunki alkoholi – to znają wszyscy. Powitanie roku 2006 uczciliśmy w gronie znajomych z KW na Pakerni. Głównym punktem imprezy były zawody bulderowe wyreżyserowane przez Młodego. Na zawodach miała stawić się grupa śmiałków z naszego podwórka oraz grono zaproszonych zawodników z poza Bielska. Ze względu na obfitość opadów śniegu ci drudzy stawili się w liczbie zero. Może ktoś się ze mną nie zgodzi, ale ja twierdzę, że nie miało to wpływu na końcową klasyfikację. Z większością „poczochranych” przystawek rozprawił się bez problemów Paweł, zajmując pierwsze miejsce. Pola ustąpili mu dwaj Piotrowie. W grupie pań miejscami na podium podzieliły się: Asia, Monika i Marysia. Zawody stały na wysokim poziomie. Wiadomo, że wszystkim startującym pomagały nie tylko głosy dopingujących, lecz także lekkość bytu unoszona na zmelanżowanej, chmielowo-alkoholowej atmosferze. Fantazji było, co niemiara, a wszystkim udanym jak i nieudanym przystawkom towarzyszyły salwy śmiechu, wrzasków i oklasków. Nie przyznano żadnej nagrody Grand Prix, więc pozwolę sobie na własne wyróżnienie dwóch osób. Pierwsze wyróżnienie bez wątpienia należy się Jaworowi za „no hand’a” w daszku. Drugie natomiast Kronikarzowi za wykonanie najtrudniejszego moim zdaniem w jego karierze przechwytu. Fakt ten został uwieczniony na niejednym obrazku i myślę, że przez najbliższy rok będzie, o czym opowiadać podczas skalnych wojaży.

Do zobaczenia za rok?

Boulder Monsterek
Zamknij