Wszystko zaczęło się nieomal 3 lata temu. Byliśmy wtedy na objazdowej wycieczce po Gruzji i zakochaliśmy się w tym kraju. Wtedy również po raz pierwszy zobaczyliśmy na żywo Kazbek. Wnioski po powrocie były proste – musimy tam wrócić i wejść na górę 🙂

Nabraliśmy troszkę doświadczenia przez te lata więc długo się nie zastanawialiśmy. W tym roku lecimy do Gruzji zdobyć Kazbek.

Lot minął przyjemnie, jako że mieliśmy już troszkę obeznania z krajem dość szybko załatwiliśmy transport do Kazbegi. Po południu byliśmy już pod kościołkiem Cminda Sameba. I tu pierwsze trudności, chcieliśmy iść dalej nad rzekę[ok. 4H] aby tam zrobić pierwszy biwak ale nadciągające chmury i burza w oddali skutecznie nas zniechęciły. Zapada decyzja, że pierwszy biwak będzie wśród krów na pięknej łące nieopodal kościoła.

Trudy nocnego lotu i przejazdu marszrutkami odczuliśmy obydwoje, szybko zapadając w sen. Rano wczesna pobudka i przed 5 wyruszyliśmy w kierunku stacji meteo.

Droga w górę nie jest szczególnie wymagająca technicznie jednak po kilku godzinach ciężkie plecaki dawały się już we znaki. Po dotarciu pod stację meteo udało nam się znaleźć całkiem fajne miejsce na namiot.

Niestety prognozy nie są optymistyczne – jutro ostatni dzień pogody. Trudno, próbujemy bez dłuższej aklimatyzacji. Całą noc wieje, prawie nie zmrużamy oka. Pobudka po 2. Startujemy, nadal bardzo wieje ale w „kuchni” po krótkiej rozmowie z Ukraińskimi turystami dowiadujemy się, że na „plato” powinno być już dużo lepiej. Niestety po wolnym podejściu pod krzyże musimy zawrócić. Brak aklimatyzacji i nie przespana noc dają się we znaki Ani. Nie ma sensu pchać się w górę. Pocieszając się wracamy do bazy. Po południu wychodzimy na aklimatyzację na 4200 m. n.p.m. Pogoda faktycznie igła, szkoda, że nie udało się zaatakować.

W obozie konsultacja z Kasią i Grześkiem przesyłającymi na cały czas prognozy pogody z Polski. Na jutro padaka, chmury, opady. Środa może być lepsza. Szybka decyzja, odpuszczamy wtorek, nie damy rady trzy razy pod rząd wstawać rano i próbować atakować szczyt. Wtorek mija na niczym. Leniwie mijają godziny. Pogoda nie rozpieszcza, co chwilę pada. Dobrze, że odpuściliśmy.

Budzimy się przed pierwszą, szybki kisiel i kaszka i w drogę. Znamy już to podejście. Idzie się idealnie, szybkie tempo, niebo nad nami wypełnione gwiazdami, nie wieje za bardzo. Utrzymujemy tempo i mijamy kolejne zespoły. Kilka osób wraca – brak aklimatyzacji czy sił nakazuje wcześniejszy wycof. Docieramy do plato, już świta. Niestety widać czarne chmury. Po rosyjskiej stronie lata śmigłowiec, najprawdopodobniej szuka osoby która podobno wczoraj spadła. Przy trawersie zaczyna bardzo wiać, ścieżka coraz bardziej pokrywa się nawianym śniegiem. Na zmianę torujemy drogę, niestety przewodnik z grupą za nami nie kwapi się aby troszkę poprowadzić. Widzimy już szczyt…niestety to jeszcze nie szczyt. I już go nie zobaczymy….całość zakrywają coraz gęstsze chmury. Kilka ekip zawraca, my przemy dalej ku górze, widać już charakterystyczne, ostanie ostre podejście…a raczej jego fragment 🙁 Ostatnia ekipa zbiega z góry, nam zostaje jeszcze kilkanaście metrów. Motywujemy się nawzajem i praktycznie wczołgujemy się na szczyt. Jupi, jesteśmy na 5047 m. n.p.m.

Piękne widoki….a nie przepraszam, nic nie widać, straciliśmy z oczu nawet ostatnią ekipę. Bardzo szybkie foto, strasznie wieje. Teraz już tylko ostro w dół, gęste mleko wokoło. Na wyczucie udaje się nam znaleźć trawers w dól. Daleko widać plato, za nami mleko. Ale jest dobrze, nie pada i coś powoli widać. Już nie trzeba się spieszyć. Udało się, o 13:25 docieramy do namiotu.

Po południu już zaczyna padać. Pogoda nie rozpieszcza i znów bardzo wieje. Na szczęście rano mamy kilkanaście minut bez deszczu i udaje się zwinąć namiot i ruszyć w dól.

W Kazbegi piękna pogoda, słonko. W końcu zasłużone piwko i nocleg na miękki łóżku.

Niestety przygoda się kończy i trzeba wracać. Na lotnisku spotykamy jeszcze zaprzyjaźnioną ekipę z Ukrainy, okazuje się że maja samolot 2h przed nami.

Uważam że cała wyprawa była super przygodą i wyzwaniem. Może nie jest to góra strasznie trudna technicznie ale na pewno kapryśna. Cieszę się że udało się stanąć, hmm raczej powinienem napisać ułożyć się na szczycie.